Posiadanie
przyjaciół tak naprawdę jest trudną rzeczą. Pomijając już fakty, że potrzebą
jest pielęgnowanie tej relacji, koniecznością umiejętność wybaczania, oraz
chociażby zdolność godzenia się na kompromisy – aby na dłuższą chwilę to
wszystko działało poprawnie – co w późniejszym okresie daje nam przywiązanie do
tych osób, to chwila, kiedy nagle spada na nas świadomość, że ich życie jest
dla nas ważniejsze, niż twoje własne jest najcięższa. To trochę jak miłość,
jednak bez pasji i namiętności. Jeżeli chodzi o miłość – to sytuacja jeden na
ileś tam sete – tysię – milionów… przypadków, w tym momencie matematyka nie ma tutaj
znaczenia, aby porównać takie emocje kierowane dwójką osób pomiędzy siebie. Aby
zrozumieć coś tak zawiłego jak te dwie relacje, trzeba ich doświadczyć.
W tej chwili jestem
na etapie pomiędzy przywiązaniem do moich przyjaciół, a tym ostatecznym – czyli
moje, a ich życie. Zaufanie nie jest czymś, co przychodzi mi z łatwością –
właściwie nie pamiętam, abym kiedykolwiek komuś w pełni ufała. Nie wiem, czy
jestem w stanie popełnić taki błąd ponownie. Bo pozwalając sobie na ufność
wobec drugiej osoby, nigdy nie jest się bezpiecznym. To jest jedyny sposób, na
pozwolenie, aby ktoś mógł cię zranić. Albo nawet i zabić. A nie ma w takiej
sytuacji nikogo innego do obwiniania, jak my sami.
Kap. Kap. Kap.
Jedna kropla za kolejną.
Każda traciła swój żywot roztrzaskując
się o twardą i zimną ziemię.
W tym momencie potrafiłam utożsamić
się z czymś tak mało istotnym. Z kroplą deszczu. Byłam jak ta mała łezka wody,
która w każdej chwili może zniknąć z powierzchni tego świata.
Nie mająca większej wartości.
Ani znaczenia.
Nieznana. I. Zapomniana.
Tak szybko…
Wspomnienie –
wciąż tak bardzo wyraźnie – rozmyło się, kiedy usłyszałam dźwięk mojej komórki.
Zamroczonym wzrokiem spojrzałam na moją zaciśniętą prawą dłoń, spod której
palców leciała stróżka krwi. Ruszyłam w stronę salonu, gdzie, po dochodzącym z
tego pomieszczenia głosu Nickelback w
piosence ‘Gotta be somebody’,
powinien znajdować się telefon, po drodze zabierając z szafki bandaż.
Widząc imię
osoby, która wyświetliła się na ekranie, przekręciłam tylko oczami. Wcisnęłam
zieloną słuchawkę i przyłożyłam urządzenie do ucha, przytrzymując je barkiem,
aby owinąć skaleczenie białym materiałem opatrunkowym. Niestety, kilka
czerwonych kropel cieczy zdążyło splamić mój biały dywan. Cóż, okazuje się, że
posiadanie długich paznokci nie zawsze jest zaletą.
- Właśnie zbieram
się do wyjścia. – rzuciłam do słuchawki, ruszając z powrotem do kuchni. Nalałam
do miski zimnej wody i zabrałam szmatkę.
- I właśnie w
tym rzecz. Coś mi wypadło i nie mogę się dziś z tobą spotkać. – jego głos był
wyczuwalnie zdenerwowany. Od razu wiedziałam, że coś jest nie
tak.
- Wszystko w
porządku? – zapytałam ostrożnie. Ostatnio zachowywał się trochę zbyt dziwnie,
nawet jak na niego. Podejrzanie, mogłabym rzec. Wyczuwałam, że pomiędzy nami
jest jakaś niewidzialna ściana. Brak
zaufania. Zarówno z jego, jak i mojej strony. Ale sądzę, że było to coś
więcej.
Sekrety.
Zaczęłam
wycierać kilka małych bordowych plam z dywanu, czekając na jego odpowiedź. –
Tak. – w końcu rzucił, ale wątpiłam, że mówił szczerze. Wątpiłam, czy w ogóle
usłyszał moje pytanie.
- Okej. –
postanowiłam nie naciskać, skoro sam nie chciał się tym ze mną podzielić. Ja
również nie powiedziałam mu o pewnych sprawach. – Dobrze, więc widzimy się
innym razem. – jednak dopiero po chwili zorientowałam się, że on już się
rozłączył.
Palant.
♥ ♥ ♥
Podobno picie
kawy przed snem nie jest zalecane, ale stwierdziłam, że pewnie i tak nie będę w
stanie zasnąć.
Tak więc,
byłam w drodze do mojej ulubionej kawiarni, która znajdowała się obok mojego
ulubionego sklepu odzieżowego, który z kolei był oddzielony jedną z
restauracji, jakich tu pełno na mieście, od mojej ulubionej pizzerii. Idealnie.
Była godzina
prawie dziewiętnasta, jednak jak to na zbliżającą się porę zimową – było już
ciemno. Mijający mnie ludzie, którzy byli również ludźmi, jakich ja mijałam
poubierani byli w grube swetry, albo kurtki, a niektórzy nawet owinięci byli w
szale i apaszki. Okrągły księżyc na niebie świecił jasnym blaskiem, a ledwo
widoczne, małe punkciki, które były gwiazdami znajdowały się rozsypane po całym
nieboskłonie tylko w kilku miejscach.
Mimo, że do
świąt brakowało jeszcze niecałych dwóch miesięcy, niektóre budynki zostały już
przyozdobione kolorowymi lampkami, dzwoneczkami i wieńcami. Ale były to tylko
pojedyncze przypadki.
Światła
wychodzące ze sklepów oraz lampy uliczne oświetlały szarą płytę chodnikową. Gwar
wokół mnie wzrósł o większą ilość decybeli, kiedy weszłam do kawiarni. Kolejka
była długa, ciągnęła się przez ponad połowę całej powierzchni średniej
wielkości pomieszczenia.
Z
westchnięciem stanęłam na samym końcu, wyciągając z kieszeni jeansów telefon.
Wykręciłam numer do Hinaty, ale w trakcie, przypomniałam sobie, że oddała go do
naprawy i jeszcze go nie odzyskała. Byłam bliska anulowania połączenia, kiedy
przez otwarte drzwi, które otworzyła para stąd wychodząca usłyszałam znajomy
dźwięk ulubionej piosenki przyjaciółki.
Odwróciłam
się w stronę dużego okna, od strony ulicy, dostrzegając – jakże mi
niespodzianka – Naruto. Obok niego znajdował się jakiś wysoki, czerwono włosy
mężczyzna, ze zniecierpliwieniem wymalowanym na twarzy. Blondyn wyciągnął z
szarej kurtki telefon, tak, właśnie tak, Hinaty i odrzucił połączenie, nie
zwracając uwagi na osobę próbującą się dodzwonić.
Zwrócił swój
zdenerwowany wzrok na obcego faceta i zaczął do niego żywo gestykulować. Chwilę
później widać było, że ich rozmowa, o ile tak mogę to nazwać, przeistoczyła się
w awanturę.
Od wysokiego
mężczyzny biła pewność siebie i coraz bardziej pojawiająca się wściekłość, a
byłam prawie pewna, że miał ochotę rzucić się na mojego kolegę. Prawdopodobnie
jedyną rzeczą, jaka go powstrzymywała była obecność dużej ilości osób trzecich.
Uwagę od nich
odciągnęło mnie szturchnięcie, jakie poczułam w prawym ramieniu. – Stoi pani w
kolejce, czy nie? Śpieszę się na moją ulubioną telenowelę! – jakaś starsza
babka zaskrzeczała, wymachując zaciśniętą pięścią przed moją twarzą.
Rzuciłam
szybkie spojrzenie za szybę, gdzie widziałam jak dwójka młodych mężczyzn,
którzy wcześniej zajęli moją uwagę zbiera się do odejścia, posłałam wrednej
babie przepraszający – i nieszczery – uśmiech i ruszyłam w stronę drzwi.
♥ ♥ ♥
Kiedy wyszłam
na mroźne powietrze tamta dwójka znikała właśnie za rogiem, ciągnącego się
jeszcze na kilka metrów wzdłuż, pasażu handlowego. Szłam dość szybkim krokiem w
tamtą stronę, zatrzymując się przed zakrętem i wychylając lekko głowę, aby
ocenić odległość nas dzielącą i ewentualne miejsca, gdzie mogłabym się ukryć w
razie potrzeby.
Normalnie nie
wtrącam się w cudze życie na tyle, aby kogoś śledzić, ale – jak już wspomniałam
– jestem na tym etapie przyjaźni, że martwię się o moich znajomych, a tym samym
takie podejrzane i niecodzienne zachowanie należy sprawdzić.
Powolnym
krokiem podążałam za nimi, zachowując odpowiedni dystans i trzymając blisko lewej
strony, gdzie przechadzało się parę osób, aby w razie czego wtopić się w tłum.
Dziwne, ale właśnie po tej lewej stronie znajdowało się kilka sklepów, gdzie
panował spory ruch, ale już po prawej, w ceglaną ścianę wmurowane były okna, w
których – co jeszcze dziwniejsze – znajdowały się kraty. Ciemnoczerwony kamień
pokrywały różnego rodzaju grafitti i wyznania miłości, co było dość
specyficznym sposobem wyjawiania swoich uczuć.
To miejsce
było dziwne, tak jakby pośrodku tego przejścia znajdowała się cienka,
niewidoczna linia, oddzielająca te dwa… światy.
Moje
tymczasowe ofiary skręciły w – niestety – tą mroczniejszą stronę świata.
I
rzeczywiście – mroczniejsza to odpowiednie słowo.
Odgłos rozmów
i śmiechów ucichł, a miejsce było ciemne i prawie opustoszałe. Włożyłam dłonie
do kieszeni kurtki, próbując wyglądać na wyluzowaną i wcale nie przestraszoną,
kiedy mijałam typków patrzących na mnie groźnie spod czarnych kapturów. Teraz musiałam mieć nadzieję, że żadna z moich ofiar nie będzie miała
potrzeby odwrócenia głowy.
Widząc, jak
ponownie zakręcają, tym razem w lewo, przyśpieszyłam kroku i o mało nie
zostałam przyłapana, gdy kiedy już miałam ruszyć w ich ślady, dosłyszałam w tej
ogłuszającej ciszy jakieś szepty i wpierw postanowiłam sprawdzić skąd dochodzą.
Okazało się, że oboje zatrzymali się kilka metrów ode mnie i w zdenerwowaniu
rozmawiali, ale zbyt cicho, abym cokolwiek wyłapała.
W końcu po
dziesięciu minutach bezsensownego stania tam, chciałam już odejść, w myślach
oskarżając siebie o tak głupi pomysł, jak śledzenie przyjaciela, kiedy w tym
momencie owy przyjaciel uskoczył od wymierzonego ciosu przez nie-przyjaciela i
sam rzucił się na niego.
Zaskoczona
wydałam dźwięk, który mówił wyraźnie, że byłam
zaskoczona i przy okazji informował, że się tu znajdowałam, ale na szczęście w
zgiełku walki, jaką prowadzili nie usłyszeli tego. Co, jak co, ale zdecydowanie
nie spodziewałam się, że Naruto potrafił walczyć, a szło mu całkiem nieźle.
Temu drugiemu w sumie też. Momentami może nawet lepiej.
Stałam tam
bezczynnie przez dłuższą chwilę oglądając ich zmagania i zbeształam siebie za
to. W końcu uczyłam się walczyć, głównie w samoobronie, więc powinnam od razu
rzucić się przyjacielowi na pomoc, zwłaszcza, że wyglądało na to, że jego
szanse są mniejsze od jego przeciwnika.
Wyskoczyłam z
zaułka, nie przejmując się już ukrywaniem, ale właśnie w tym momencie blondyn
powalił wyższego mężczyznę ciosem decydującym o wyniku bójki.
Zatrzymałam
się w miejscu, patrząc uważnie na leżącego faceta na ziemi, będąc w razie czego
gotowa, gdyby się podniósł. Po kilku sekundach będąc pewną, że gość był
nieprzytomny zwróciłam swój wzrok na przyjaciela. Dyszał ciężko, a na jego
policzku było rozdarcie, z którego wypływała krew. Żeby stwierdzić, czy miał
jakieś większe i poważniejsze uszkodzenia musiałabym obejrzeć go z bliska.
W końcu
uspokoił swój oddech i rzucając ostatnie spojrzenie na poszkodowanego, odwrócił
się. Prawdopodobnie zaskoczenie w jego oczach było takie samo, jak moje,
jeszcze pięć minut temu.
Przyjęłam
ofensywną postawę, zakładając ręce na piersi i patrząc na niego z wyzwaniem.